ForCamping s.r.o.

Sekcja użytkownika

Zaloguj się

Koszyk

Twój koszyk jest pusty. Potrzebujesz pomocy z wyborem? Zajrzyj do poradnika lub napisz do nas.

Darmowa dostawa

299,00 

Czy wiesz, że oferujemy darmową dostawę przy zamówieniach powyżej 299,00 zł?

Winter Trail Małopolska

Bieganie jest w ostatnich latach w modzie, ale biegacz biegaczowi nierówny. W dzisiejszym artykule swoimi wrażeniami z ultramaratonu w Polsce podzieli się z nami Mirek Píštěk.
Mirek Píštěk na trasie ultramaratonu
Ultramaraton to nie tylko walka z trasą, ale przede wszystkim z samym sobą.

Drugi rok z rzędu postanowiłem odwiedzić pobliskie województwo małopolskie w ramach zimowej edycji biegu Winter Trail Małopolska (105 km i 5600 m przewyższenia). To prawda, że bieg ten organizowany jest w grudniu, czyli w czasie, gdy większość biegaczy kończy sezon lub wręcz przeciwnie, rozpoczyna przygotowanie objętościowe. W tym roku niewiele startowałem, dlatego postanowiłem spróbować poprawić swój czas i poczuć tę wspaniałą atmosferę.

Przed biegiem

W piątek wieczorem docieram do Kasinki Małej. Miejsce tegorocznej akredytacji zmieniono, więc nie musimy wspinać się na strome wzgórze. Zaczyna się dobrze, myślę sobie. Pakiet startowy jest nieco uboższy niż w zeszłym roku. Wiem, że nie o to w tym wszystkim chodzi, ale cieszy, gdy za wpisowe, które kosztuje prawie 400 zł, dostaje się chociaż coś w zamian.

Z całym sprzętem i tak wspinam się na wspomniane wzgórze, ponieważ jestem zakwaterowany w miejscu startu i mety. W 2018 musiałem wstawać po piątej i iść 3 km w zimnie i śniegu. Teraz to zakwaterowanie wydaje się luksusem. W pokoju jestem z innymi zawodnikami z Polski, ale oni biegną krótką trasę. Trzeba iść wcześnie spać, kołacze mi się po głowie, więc chwilę po dziesiątej dopracowuję ostatnie szczegóły (czytaj: sprzęt i ubranie) i kładę się spać. Ostatni miesiąc zintensyfikowałem przygotowania, więc na solidne ukończenie powinno wystarczyć.

Biegacz na tle zimowego krajobrazu górskiego.

Pierwsze 45 km

Wstaję chwilę po szóstej. Jem resztkę pieczywa, wypijam energetyka i idę na start. Kontrola obowiązkowego wyposażenia, tracker GPS i do dzieła. Niespecjalnie przejmuję się tym, kto jest w stawce. Przeszkadza mi tylko dwóch zawodników: kolega z Pragi, który biega bardzo dobrze, i pewien szalony Węgier, który jest prawie dwa razy starszy ode mnie, ale wciąż biega znakomicie. Rozglądam się, ale nigdzie go nie widzę. Nieważne, pobiegnę swoje.

Zaraz po starcie czeka nas podbieg, około 3 kilometry z 400 metrami przewyższenia. Na początku biegnę na czele, czego nie chcę. Po niecałej półgodzinie mamy pierwszy szczyt za sobą, a po śniegu ani śladu. W zeszłym roku już brnęliśmy w świeżym puchu. W tym roku czeka nas więc prawdziwe kamieniste piekło. Trasa jest technicznie trudniejsza niż to, do czego jestem przyzwyczajony w Beskidach. Po pierwszym szczycie następuje stromy i bardzo szybki zbieg. Napić się, rozluźnić nogi i ruszyć na kolejny szczyt. Ten schemat mam w głowie przez cały bieg, oczywiście dodaję do niego zjeść.

Po około dwóch godzinach biegu docieram do pierwszego z sześciu punktów odżywczych na trzecim miejscu. Na razie obiecująco. Czeka na mnie mój support, wymieniam butelki z wodą, zjadam trochę bananów i pomarańczy, szczyptę soli przeciw skurczom i biegnę dalej.

Ze śniegiem mam kontakt tylko w najwyższych partiach trasy, czyli powyżej 800 metrów, ale to i tak minimum w porównaniu z rokiem 2018. Ku mojemu zdziwieniu, wciąż biegnie mi się swobodnie i lekko. Mniej więcej do 45. kilometra biegu czasem biegnę z czołówką trasy 64 km. Ma to swoje zalety, uzupełniamy się i ciągniemy nawzajem. Po trzecim punkcie odżywczym, gdzie wmuszam w siebie kuskus z tofu, czeka mnie około 6 godzin na trasie, zanim znów dotrę do tego miejsca i porządnie się posilę.

Biegacz na ośnieżonym szlaku w lesie.

Z trzeciego na drugie miejsce

Przed wpół do czwartej przekraczam 70. kilometr. Słońce zachodzi, w oddali wznoszą się potężne Tatry, a ja cieszę się miękkim, śnieżnym podłożem. Nagle przed sobą, w odległości około 400 metrów, widzę snop światła czołówki. To niemożliwe, przecież jestem trzeci, a traciłem do drugiego 5 minut. Czyżbym to nadrobił? Przyspieszam. Tej chwili chyba nigdy nie zapomnę. Ciemność, wieje silny wiatr, śniegu po kostki, a ja po 9 godzinach biegu jestem w stanie wyprzedzać drugiego zawodnika tempem około 5:10 min/km. Gdy go mijam, widzę, że przeplata bieg z marszem. Znam ten stan. Zwykła prosta staje się nadludzkim wysiłkiem. Zmotywowany, wrzucam wyższy bieg i pędzę dalej.

Mirek Píštěk biegnący nocą z czołówką.

Koszmar i euforia na mecie

Po kilku godzinach ponownie docieram do punktu odżywczego. Wiem, że do mety brakuje mi ostatnich dwóch podbiegów. Nie spieszę się, bo czuję, że trzeci jest daleko za mną. Mniej więcej w połowie przedostatniego, okropnego podbiegu, widzę za sobą światło czołówki. Albo mnie wzrok myli, albo mam déjà vu, albo koszmar staje się rzeczywistością. Ten sam biegacz, późniejszy zwycięzca, wyprzedza mnie z prędkością rakiety.

Tylko przez chwilę utrzymuję jego tempo, a potem, ponieważ chcę dobiec do mety, znów biegnę swoje. Jak to możliwe?!, kołacze mi się po głowie. Przecież był kompletnie martwy, a on robi coś takiego. Coś podejrzanego. (Jeszcze bardziej podejrzane staje się to, gdy 2 km przed metą wyprzedza również lidera i wygrywa z przewagą 2 minut. Skąd wziął tę siłę?) Ale nie daję się złamać.

Ostatnie kilometry biegnę w gęstej zamieci, po zboczu tak stromym, że zabiłoby i kozicę, ale jednocześnie w totalnej euforii. Ostatnie kilometry do mety mówią mi, że ostatecznie utrzymam trzecią pozycję. I tak się dzieje, z czasem 14 godzin i 17 minut wbiegam na metę, mając w nogach 105 km i 5700 metrów przewyższenia. Czas poprawiony o 2 godziny i 25 minut. Biorąc pod uwagę cały sezon, jestem zadowolony.

Wideo - Winter Trail Małopolska 2019

Warto było

Mimo wszystko, mogę tylko i wyłącznie polecić ultramaraton w Małopolsce. Malownicze wzgórza, przyjemna atmosfera i wymagająca trasa dadzą w kość niejednemu miłośnikowi ultra.

Mirek Píštěk na mecie biegu, dumny i zmęczony.

Przydatne linki

Autor: Mirek Píštěk

Źródła: archiwum autora

Artykuły na podobny temat

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego
Radości i trudy przejścia Masywu Śnieżnika Kłodzkiego opisała dla Was w dzisiejszym artykule Katka Balcarová, która uprawia szeroką gamę sportów, a w szczególności wspinaczkę, bieganie i turystykę.