Wędrówka po Indiach - cz. 4: Obóz szamanów

Festiwal Kumbh Mela to największe zgromadzenie religijne na świecie, przyciągające dziesiątki milionów pielgrzymów.
Spis treści |
Witajcie w Allahabadzie
Wysiadłem z autobusu na skraju miasta Allahabad, które niedawno zmieniło nazwę, ale wszyscy i tak wciąż mówili na nie Allahabad. Przypadkowa indyjska para wzięła mnie pod swoje skrzydła, przez co mimowolnie stałem się częścią spektaklu odgrywanego wyłącznie w języku hindi. Jak to w Indiach bywało, wszystko zaczynało się i kończyło na tuk-tukarzach. Zwerbowaliśmy jednego, a on pewnie ruszył w gęsty ruch uliczny. Ta wyprawa, co zrozumiałe, skończyła się, zanim na dobre się zaczęła, ponieważ lokalne drogi z trudem mogły obsłużyć miliony tuk-tuków, dorożek, riksz, samochodów i motocykli. Może się wydawać, że w mojej opowieści przesadzam, więc od razu na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jest wręcz przeciwnie – samemu trudno mi sobie wyobrazić dziesiątki milionów ludzi w jednym miejscu.
Kierowca zawrócił i pojechał pod prąd, klucząc zapomnianymi drogami gdzieś na obrzeżach miasta, jeśli w ogóle wyschniętą ziemię pełną wybojów można było nazwać drogą. W kabinie jego starej, trójkołowej maszyny przewracaliśmy się jeden na drugiego, ledwo dając radę jednocześnie pilnować bagażu.
Gdy trójkołowiec w końcu się zatrzymał, wytoczyliśmy się z niego poobijani i pognieceni. Znaleźliśmy się na zakurzonym parkingu, tuż przy szlabanie, za którym była wielka pustka. Po jakimś czasie dotarliśmy do kolejnego szlabanu, przy którym w słońcu wygrzewała się grupa umundurowanych mężczyzn. Nastąpiła kolejna gorąca dyskusja, więc ruszyłem dalej na własną rękę. Prosto przed siebie, co oznaczało wejście w labirynt cyrkowych namiotów, z których głośników nie dobiegała jednak wesoła muzyka, lecz mechanicznie suche recytowanie różnych mantr. SVA HÁ, SVA-HÁ, SVA-HÁ. OHM-GANGA-NAMA-HA. SVA-HÁ.
Wędrówka po Indiach – część 1Już kilka pierwszych godzin spędzonych na indyjskiej ziemi przekonało podróżnika Vojtę Kaderę, że Indie to miejsce niezwykle intensywne. |
Witaj w domu
Miejsce wydarzenia, o powierzchni dziesięciu kilometrów kwadratowych, było podzielone na osiemnaście sektorów i setki małych obozów, z których każdy należał do jakiejś sekty religijnej, a tylko jeden przez cały miesiąc był okupowany przez ludzi z dalekiej Europy. Byli to nowocześni aktywiści pokojowi, nazywający siebie "Rainbow", i to właśnie tam zmierzałem. Ale nie było to takie proste. Na tego typu wydarzeniach nie dostaniesz mapy ani programu, a wydobycie od kogokolwiek jakiejkolwiek użytecznej wskazówki jest prawie niemożliwe.
Dotarcie do celu zajęło mi całe popołudnie. Była to pozornie niekończąca się wędrówka wśród tłumu dziwacznych postaci i osobliwych budowli, w scenerii rozdzierającego uszy hałasu, rodem z najgłębszych zakamarków najbardziej wynaturzonej wyobraźni. Po drodze wypiłem dwie herbaty i zjadłem makaron. Herbata była klasycznie przesłodzona, a makaron smakował po prostu jak makaron.
W tej plątaninie prowizorycznych świątyń, poświęconych bogom, o których nigdy w życiu nie słyszałem, czułem się rozpaczliwie zagubiony. Jednak kolorowy napis Welcome home na wysokim płocie z blachy falistej upewnił mnie, że w tym chaosie odnalazłem przynajmniej mały kawałek domu.
Spotkanie przy ognisku
Nadszedł wieczór, a wokół ogniska zebrało się tyle żywych anomalii, że moja granica postrzegania dziwaczności przesunęła się o spory kawałek. Na przykład siedzący naprzeciwko Japończyk, wytatuowany od stóp do głów, który zamiast oczu miał tylko przerażające czarne węgliki, był jeszcze całkiem lajtowy. Nie miał bowiem pięciometrowych paznokci ani kłódki czy szabli w penisie.
Chyba każdy z przybyłych gości był na swój sposób dziwny. Po mojej prawej stronie usiadł na przykład mężczyzna przypominający Dalajlamę. Przez chwilę tylko się rozglądał, a potem wyjął nowego smartfona i zaczął mi prezentować swoją niekończącą się kolekcję selfie. Cały czas przy tym infantylnie się uśmiechał i domagał uwagi. Kiedy jednak nie był zadowolony z mojej reakcji, wyciągnął asa z rękawa – prezentację swoich zdjęć ubarwioną muzyką Phila Collinsa.
![]() |
Wędrówka po Indiach – cz. 2: Święte miasto RishikeshPodróżnik Vojta Kadera kontynuuje swoją wyprawę po Indiach. Tym razem zabierze nas do świętego miasta Rishikesh. |
Duchowość i głód
Już po raz trzeci dotarła do mnie tradycyjna fajka zwana czilam. W swoim życiu paliłem już różne rzeczy, ale ten lokalny materiał zdecydowanie nie oszczędzał moich płuc. Napełniłem je ciężkim dymem, a duch tej świątecznej nocy wystrzelił moją duszę wysoko ponad horyzont.
Ocknąłem się wraz z uczuciem głodu. W najdzikszych zakątkach mojej wyobraźni wizualizowałem sobie langosza z czosnkiem, keczupem i solidną porcją sera. Aż pod mój nos dotarła ogromna misa pełna słodkich kulek. Włożyłem jedną do ust i tajemnica została odkryta. Była to zabarwiona kostka cukru z olejem. Po prostu Indie.
![]() |
O autorzeVojtěch Kadera Poszukiwacz przygód i nomada z krwi i kości. Wszystkie swoje podróże i życiowe perypetie opisuje w dekadenckich opowiadaniach, które charakteryzują się surowością i hedonizmem. W 2020 roku autor wydał swoją debiutancką książkę – Baťůžkář: příběh štamgasta. |
Wideo - Kumbh Mela 2019
Baba, iPhone i helikopter
Usiadłem, żeby zapisać spostrzeżenia. Staromodnie, ołówkiem na papierze. Wtem jakiś kolejny święty mąż wyrwał mi tę kartkę z ręki i napisał na niej swój numer na WhatsApp. Potem ze swojego pomarańczowego prześcieradła wyciągnął najnowszego iPhone'a i pokazał mi filmik, jak jeździ na Royal Enfieldzie po Kumbh Mela. Jeszcze potem długo rozmawialiśmy. Ja i najświętszy mąż zwany Babą. Zrozumiałem tylko tyle, że wkrótce chce kupić Ducati, ale jego kumpel, Baba-Pilot, ma helikopter i tego już chyba w tej reinkarnacji nie zdąży przebić. Gdyby w tym momencie do obozu przyjechał Jezus na Harleyu, chyba bym się nie zdziwił.
Już następnej nocy mieliśmy wziąć udział w jednej z najważniejszych wspólnych kąpieli w rzece Ganges. Miał to być mistyczny moment, w którym w świętej rzece wykąpie się około dziesięciu milionów ludzi, jeśli to możliwe, wszyscy naraz i w tym samym miejscu.
![]() |
Dumni partnerzy podróżnika Vojtěcha KaderyW ramach projektu WSPIERAMY WASZE MARZENIA pomagamy sportowcom, poszukiwaczom przygód i pasjonatom realizować ich marzenia. Wspieramy również wydarzenia kulturalne, sportowe, turystyczne i podróżnicze, a także inicjatywy społeczne grup i osób indywidualnych. |
Hej, nad rzekę!
Była około trzecia nad ranem, gdy nasza czteroosobowa wyprawa zebrała się, aby spróbować pokonać dystans rzekomych dziesięciu kilometrów do miejsca, gdzie mieli kąpać się Babowie. Z jakiegoś powodu po prostu ważne było, żeby wykąpać się razem z nimi, więc poszliśmy.
Nasza droga początkowo była pusta, ale wkrótce tłum zaczął gęstnieć, aż w końcu szliśmy w pochodzie chorążych, Babów, fanatyków religijnych, wielbłądów i słoni. Wszyscy oddawali się wspólnej radości, a nawet policjanci z gwizdkami nie byli w stanie zapanować nad rozpoczynającą się orgią. Tłum płynął uparcie naprzód, przy dźwiękach bębnów i nieustannego powtarzania mantry: HAR-MAHA-DE.
Nagle zrobiło się ciasno. Głowa przy głowie. Ciało przy ciele. Święta kąpiel wymagała swoich ofiar.
![]() |
Wędrówka po Indiach – cz. 3Podróż przez Indie, pełna przygód i niezapomnianych wrażeń, trwa w najlepsze. Po kolejną dawkę emocji, w tym świętą kąpiel, zabiera nas – a jakże – tuktukiem. |
Święta kąpiel
Pierwszym punktem orientacyjnym była jedna z masywnych, pozłacanych bram. Sprawę rozwiązaną mieli tylko Babowie. Byli oni z zasady nadzy i wysmarowani popiołem.
W całej Azji bardzo niezawodnie działała strategia białego człowieka, która polegała na pewnym siebie zachowaniu, co samo w sobie wystarczało do ominięcia niejednego zakazu. Aparat fotograficzny dodawał wtedy wiarygodności reportera z National Geographic. W pewnym momencie po prostu wszyscy rzuciliśmy się do biegu i uciekliśmy strażnikom za plecami.
Następnie czekał nas długi przemarsz między dwoma płotami, za którymi stali zwykli Hindusi, pragnący być tacy jak my. Błyski fleszy oślepiały nasze twarze, a wszyscy śpiewali i tańczyli. W ciemności świeciło coraz więcej irytujących reflektorów, a nasza droga nagle skręciła na wąski most nad rzeką, do której rzucali się ludzie, jak okiem sięgnąć. W tłumie zaczynało być dość ciasno, a im bliżej byliśmy naszego celu, tym większy panował niepokój. Nic nie działało. Wszyscy rzucali się na oślep prosto do lodowatej rzeki w stylu kamikaze.
![]() |
Wędrówka po Indiach - cz. 5Mnóstwo dobrego jedzenia, picia, świetna muzyka i zabawa do wczesnych godzin porannych. Każdy musi kochać wesela! Ale przeżyć prawdziwe indyjskie wesele to coś, co nie zdarza się każdemu. |
Przydatne linki
Autor: Vojtěch Kadera
Źródła: archiwum autora
Scyzoryki
Multitoole
Pokrowce
Breloczki
Męskie trekkingowe
Męskie biegowe
Męskie miejskie
Męskie sandały

Konserwacja obuwia
Skarpety
Wkładki
Sznurowadła


Ręczniki
Kosmetyczki
Mydła
Repelenty

Apteczki









