Wędrówka po Indiach - cz. 5: Indyjskie wesele

Spis treści |
Na farmie
Na ekologicznej, rodzinnej farmie mieliśmy dla siebie mały domek, a każdego ranka budził nas któryś z miejscowych, informując, że śniadanie czeka. Przedpołudnia spędzaliśmy zwykle na pogawędkach z wójtem – właścicielem farmy i najbardziej szanowaną osobą w jednym – podczas gdy mężczyźni pracowali na polach, a kobiety piekły w kuchni stosy placków z warzywnymi dodatkami. Po obiedzie następował czas odpoczynku, a późnym popołudniem spacerowaliśmy po wiosce lub pomagaliśmy gospodarzowi zrywać owoce. Czasem wyskakiwaliśmy też do miasta po butelkę rumu Captain Morgan albo odrobinę haszyszu.
Wędrówka po Indiach – cz. 1Już kilka pierwszych godzin spędzonych na indyjskiej ziemi przekonało podróżnika Vojtę Kaderę, że Indie to miejsce niezwykle intensywne. |
Przygotowania
Cała ta historia zaczęła się mniej więcej piątego dnia, pod wieczór. Byłem w trakcie błogiego odpoczynku, gdy do drzwi wpadła moja przyjaciółka Alenka, ubrana w różowe sari obszyte złotą koronką. Wyglądała w nim jak księżniczka z baśni.
„No to idziesz czy co?”
„Co? Gdzie?”
„No na wesele.”
„Jakie wesele? Myślałem, że było przedwczoraj.”
„Tu wesela trwają trzy dni.”
„Aha. No dobra. Spróbuję się jakoś pozbierać i ruszam.”
Przed lustrem, z pomocą kilku szalików i gumki do włosów, próbowałem wyczarować choćby cień elegancji, ale całe starania spaliły na panewce. Kontrast z egzotyczną księżniczką – Alenką – był po prostu zbyt duży. Była przepiękna, podczas gdy ja wciąż miałem na sobie tę samą, zakurzoną koszulę, bo większość moich ubrań ukradły mi małpy w Waranasi. Na osłodę pozostały mi jasnobrązowe włosy, o których marzyli wszyscy mieszkańcy subkontynentu indyjskiego.
![]() |
Wędrówka po Indiach – cz. 2: Święte miasto RishikeshPodróżnik Vojta Kadera kontynuuje swoją wyprawę po Indiach. Tym razem zabierze nas do świętego miasta Rishikesh. |
Kierowca
Na zewnątrz panował chłód, więc owinąłem się szczelniej w swój szary koc. Było jasne, że na weselu będę wyglądać, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. Wiatr hulał w sadzie, przez który szliśmy w stronę farmy. Witały nas przyjazne światła latarni, a z każdej strony mijali nas odświętnie ubrani goście. Na parkingu czekał na nas sam pan wójt. Poważnym tonem zapytał, kto z nas potrafi prowadzić. Odpowiedziałem automatycznie, że ja, na co wręczył mi kluczyki do swojego nowego Mercedesa.
Gdy wszyscy zajęli już miejsca, dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Konkretnie – skrzynia biegów po mojej lewej stronie. Również kierownica znajdowała się po złej stronie, co nasunęło mi podejrzenie, że w Indiach obowiązuje ruch lewostronny. Jasne, jeździłem na motocyklu w Rishikesh, ale to wydawało się zupełnie inną parą kaloszy. Co gorsza, w ciemnościach nie mogłem znaleźć jedynki, więc musiałem posłużyć się metodą eliminacji.
Przed nami jechał tuk-tuk, wypchany po brzegi innymi samozwańczymi weselnikami. Kierownicę ściskałem tak kurczowo, jak nastolatek na pierwszej lekcji jazdy i byłem skupiony jak diabli. Wokół nas przemykały samochody, motocykle, trójkołowce, tuk-tuki, riksze i inne cuda techniki. Mógłbym przysiąc, że mignęły mi nawet wiedźmy na miotłach i Hindusi na latających dywanach.
Bez większych przygód jechaliśmy tak długo, aż tuk-tuk przed nami rozpłynął się w powietrzu, a ja kompletnie straciłem orientację. Z gęstego ruchu nagle wyłonił się skuterzysta w białej koszuli i dał mi znak, żebym zawrócił. Pojechałem za nim, choć nie miałem pojęcia, kim jest ani dokąd zmierza.
Starałem się wyglądać, jakbym miał wszystko pod kontrolą. Tłum wokół nas zgęstniał do konsystencji ziemniaczanego purée, a my powoli przeciskaliśmy się do miejsca parkingowego, które wskazał nam przypadkowy weselnik.

![]() |
Wędrówka po Indiach – cz. 3: Kumbh Mela, największe święto świataJego podróż przez Indie, pełna przygód i niezapomnianych wrażeń, trwa w najlepsze. Po kolejną dawkę emocji, w tym wspomnianą świętą kąpiel, zabiera nas – a jakże – tuktukiem. |
Na miejscu
Weszliśmy do małej sali, w której dominowały dwa puste trony, a naprzeciwko nich stało kilka rzędów w połowie zajętych krzeseł. Usiedliśmy, a po chwili ktoś przyniósł nam kawę, a właściwie przesłodzone kakao. Miejscowi paparazzi podchodzili ze swoimi aparatami, a flesze błyskały, jakbyśmy to my byli gwiazdami wieczoru.
Panna młoda
Gorący napój wciąż przyjemnie grzał, gdy przenieśliśmy się piętro wyżej, gdzie posadzono nas w rzędzie na perskim dywanie. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu pojawiła się panna młoda w eleganckiej, czerwono-złotej sukni, obwieszona ciężkimi naszyjnikami i bransoletami. Na każdym palcu miała kilka pierścionków, a w nosie ogromne, błyszczące koło. Usiadła obok nas i uśmiechała się swobodnie, choć pod tą pewną siebie miną krył się smutek młodej dziewczyny, która w głębi duszy chciała sama wybrać sobie męża.
Nagle ktoś wpadł na pomysł, żebyśmy zrobili sobie wspólne zdjęcie. Wyciągnął smartfona i zaczął pstrykać fotkę za fotką. Z powodu słabego światła wyszła z tego seria niewyraźnych, ciemnych obrazków, ale nikomu to nie przeszkadzało. Pozowaliśmy więc w nieskończonych kombinacjach tak długo, aż sama panna młoda musiała przyznać, że robi się to trochę niezręczne. Wtedy weselnicy zaprowadzili nas na kolejne piętro – na ucztę.
![]() |
Dumni partnerzy podróżnika Vojtěcha KaderyW ramach projektu WSPIERAMY WASZE MARZENIA pomagamy sportowcom, poszukiwaczom przygód i pasjonatom realizować ich marzenia. Wspieramy również wydarzenia kulturalne, sportowe, turystyczne i podróżnicze, a także inicjatywy społeczne grup i osób indywidualnych. |
Wideo - Indyjskie wesele - After party
Uczta
Ku naszemu zdziwieniu, całe kulinarne show odbywało się na dachu. W powietrzu unosiła się woń smażeniny, kadzidełek, gryzącego dymu i dziwnej mieszanki egzotycznych przypraw i potu. Przez gęsty tłum nie mogliśmy dojrzeć stoisk z jedzeniem, które ustawiono wzdłuż krawędzi budynku. Powoli przesuwaliśmy się do przodu, a wszyscy obecni mierzyli nas wzrokiem pełnym uznania.
Na pierwszym stoisku każdy dostał duży, metalowy talerz z przegródkami, co było początkiem świętego obżarstwa. W długim rzędzie kotłów, patelni i rusztów kusiła niezliczona ilość potraw wszystkich rodzajów, kolorów i smaków. Żadnej z nich nie potrafiłbym nazwać.
W normalnych warunkach taki bankiet byłby spełnieniem marzeń podróżnika, ale rzeczywistość nie była tak różowa. Mój pusty żołądek burczał z głodu, ale jednocześnie wiedziałem, że najlepiej zrobiłby mu suchy chleb. Wszystkie te indyjskie przysmaki były albo smażone, albo przynajmniej bardzo tłuste i mocno przyprawione. Starałem się pragmatycznie wybierać te, które przypominały kuchnię europejską. W tak szerokiej ofercie bez problemu znalazłem dania wyglądające jak gulasz czy leczo, ale smakowo żadne z nich nawet nie zbliżało się do moich wyobrażeń.
Nakładałem na talerz małe porcje różnych potraw, podczas gdy Hindusi piętrzyli na swoich talerzach góry jedzenia, których normalny śmiertelnik nie byłby w stanie zjeść, i pochłaniali je bez względu na rodzaj czy konsystencję. Słodkie, słone, kwaśne, gorzkie – wszystko razem. Czułem się przy nich jak słabeusz. Chociaż byłem w stanie wypić piętnaście piw i zjeść pięć utopenców, ta supermoc na indyjskim weselu była mi zupełnie do niczego.
![]() |
Wędrówka po Indiach - cz. 4: Obóz szamanówI oto jest, kolejny odcinek indyjskiej sagi ujrzał światło dzienne. Tym razem Vojta Kadera zabierze nas do szamanów. Już nie możemy się doczekać! |
Ostra impreza
Z dziedzińca zaczęło dobiegać głośne dudnienie i trudna do rozpoznania melodia. Już i tak niska jakość dźwięku, odbijając się od ścian, tworzyła potworny hałas. To mnie zaintrygowało, więc ruszyłem w tamtym kierunku.
To, co zobaczyliśmy, przekraczało najśmielsze wyobrażenia o szalonych Indiach. Wszystko migotało i świeciło. Każdy z obecnych trzymał w ręku lub miał na głowie jakąś lampę. Wyglądało to jak surrealistyczny teledysk z lat dziewięćdziesiątych. Na środku dziedzińca stał traktor z przyczepą, a na niej gigantyczne głośniki. Tego, co z nich płynęło, nie dałoby się zaliczyć do żadnego znanego gatunku muzycznego. Nazwijmy to „indyjską bibą”. Tłum mężczyzn z lampami i stroboskopami otaczał taneczny krąg, w którym inni mężczyźni wykonywali takie ruchy, że całość przypominała grupowy atak padaczki.
Rzuciłem się w samo oko cyklonu. Wirując w tłumie, straciłem poczucie czasu i miejsca, a energia roztańczonej grupy wciągnęła mnie w euforyczny trans.
Zbiorowe szaleństwo przybierało na sile, w wyniku czego musiał do nas podejść pan młody i taktownie zasugerować opuszczenie terenu. Wyglądał przy tym, jakby za chwilę miało dojść do strzelaniny. Pośpiesznie wróciliśmy więc do pożyczonych pojazdów, a ja ponownie musiałem lawirować przez tłum, co ostatecznie, z dużą dawką cierpliwości i sprytu, się udało. Wieczór zakończył się równie nagle, jak się zaczął.

Ciąg dalszy nastąpi... Śledź nasze Relacje z podróży, aby nie przegapić kolejnej dawki przygód z Indii.
-
Plecaki -
Worki i organizery -
Etui na aparat -
Kosmetyczki -
Portfele -
Nerki -
Akcesoria do plecaków -
Jak wybrać plecak
Przydatne linki
Autor: Vojtěch Kadera
Źródła: archiwum autora
Męskie koszulki
Męskie koszule
Termo z krótkim rękawem
Termo z długim rękawem
Damskie koszulki
Damskie topy
Damskie koszule
Termo z krótkim rękawem

Dania główne
Zupy
Śniadania, desery
Mięso suszone

Sztućce
Kubki
Pojemniki
Miski i talerze
































