ForCamping s.r.o.

Sekcja użytkownika

Zaloguj się

Koszyk

Twój koszyk jest pusty. Potrzebujesz pomocy z wyborem? Zajrzyj do poradnika lub napisz do nas.

Darmowa dostawa

299,00 

Czy wiesz, że oferujemy darmową dostawę przy zamówieniach powyżej 299,00 zł?

Ślub na Islandii - cz. 1

Zorganizowanie ślubu za granicą może być nie lada wyzwaniem. Jak to wygląda na Islandii, dowiecie się od naszego kolegi Luba, który latem 2018 roku poślubił tam swoją żonę, Pavli.

Ślub na Islandii

W 2014 roku, podczas jednych z naszych pierwszych wspólnych wakacji, mijaliśmy z moją dziewczyną bezimienny wówczas wygasły wulkan na szlaku z islandzkiego Þórsmörk do Landmannalaugar. Pastelowe, zielone zbocza wyrastające z pola czarnego jak onyks piasku wulkanicznego. Już wtedy nas oczarował. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że nazywa się Hattafell, że upodobało go sobie wielu filmowców i że za 4 lata wrócimy na „miejsce zbrodni”, by w kamiennej pustyni z widokiem na niego powiedzieć sobie „tak”...

Krajobraz Islandii

Od pomysłu do realizacji

Jak wielu dzisiejszych podróżników, postanowiliśmy wziąć ślub za granicą. Pomysł był. Ale co z realizacją? W internecie można znaleźć mnóstwo artykułów i blogów, które ostrzegają przed formalnymi przeszkodami, oraz dyskusje, gdzie radzą wszystko zlecić agencji. Co więcej, w każdym kraju obowiązują inne zwyczaje i procedury, aby małżeństwo było później ważne w kraju rodzinnym, czy to w Czechach, czy na Słowacji. Jak to wyglądało w naszym przypadku?

Para na tle islandzkiego krajobrazu

Rezerwacja miejsca ceremonii

Nasza sytuacja była dodatkowo „urozmaicona” faktem, że ja mam obywatelstwo słowackie, a moja dziewczyna czeskie. Gdybyście chcieli ślub kościelny, na Islandii działa kilka kościołów chrześcijańskich. W kościele katolickim pracuje nawet kilku Polaków i jeden Słowak, z którymi można się umówić na przygotowania w ojczystym kraju. Nie udzielają oni jednak ślubów poza kościołem, co w kraju o tak zjawiskowej przyrodzie jest niepowetowaną stratą. My chcieliśmy ślub cywilny, i to w dodatku w sercu dzikiej przyrody, pod naszą wymarzoną górą. Skontaktowaliśmy się więc najpierw z urzędem stanu cywilnego dla południowej Islandii w Selfoss. Byli po prostu zasypani wnioskami o ślub, z rezerwacjami na rok do przodu. Odesłali nas zatem do kilku organizacji obywatelskich, które mają uprawnienia do udzielania ślubów na Islandii. Nie są to agencje; zazwyczaj to organizacje pożytku publicznego, które nie załatwią za was żadnych dokumentów, a jedynie udzielą ślubu. My wybraliśmy Sýslumenn, a naszą urzędniczką była pani Helga Jóhannsdóttir, czyli „córka Johana”, ponieważ Islandczycy nie używają nazwisk. Po krótkich ustaleniach zgodziła się udzielić nam ślubu pod Hattafell. Był to więc ślub w plenerze, ale w sukni i garniturze.

Para na tle góry Hattafell

Pułapki biurokracji

Musieliśmy ustalić przybliżoną datę. Wybraliśmy więc nieco kiczowatą – 8.8.2018. Z założeniem, że na miejscu będziemy mogli ją przesunąć w zależności od pogody. Ostatecznie jednak nic nie zmienialiśmy. Teraz trzeba było „tylko” załatwić dokumenty. Moja narzeczona musiała uzyskać odpis aktu urodzenia, zaświadczenie o stanie cywilnym, zlecić ich tłumaczenie przysięgłe i uzyskać potwierdzenie z urzędu miasta oraz apostille z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wszystko załatwione w kilka dni, a koszt wyniósł około 2000 koron.

Potem przyszła kolej na mój ojczysty kraj, który nie zawiódł i już po raz kolejny w życiu miałem wrażenie, że jestem pierwszym Słowakiem, który cokolwiek załatwia za granicą. Chcę jednak zaznaczyć, że nie była to wina urzędników, którzy starali się być maksymalnie pomocni, ale naszych „wspaniałych” prawodawców. Zapomnieli oni bowiem w odpowiedniej nowelizacji ustawy po 2000 roku o części dotyczącej zaświadczenia o stanie cywilnym za granicą. Zamiast tego standardowego dokumentu w ramach konwencji haskiej, otrzymuje się zaświadczenie o tym, że Republika Słowacka takiego zaświadczenia nie wydaje, i trzeba mieć nadzieję, że zagranicznemu urzędowi to wystarczy. Islandczycy byli tym bardzo zaskoczeni i kontaktowali się jeszcze ze słowackim przedstawicielstwem dyplomatycznym dla Islandii, które mieści się w Norwegii. Tam potwierdzono im, że nie jestem żadnym matrymonialnym oszustem, ale mimo to coś im nie pasowało. W końcu ustalili, że już udzielili ślubu jakiejś słowackiej parze w 2017 roku na tych samych warunkach, więc mieli precedens, a my wygraliśmy :-). Hura, możemy się pobrać. Jako ciekawostkę dodam, że gdy chciałem uzyskać słowacki akt małżeństwa, słowackie urzędy oczywiście stworzyły kolejny nierozwiązywalny problem. Znowu z winy obowiązującego prawa. W skrócie: nie chcieli mi wydać słowackiego aktu małżeństwa, dopóki czeski urząd nie wyda swojego. Gdyby czeskie urzędy postawiły ten sam warunek, prawdopodobnie do dziś nie miałbym żadnego z nich.

Para ślubna na Islandii

Wyruszamy na Islandię

Ale wróćmy na Islandię. Część mojej słowackiej rodziny (mama, brat) przyjechała do Pragi, gdzie spotkała się z rodzicami Pavli, i razem polecieliśmy z Pragi. Tata, który pracuje w Wielkiej Brytanii, miał bliżej z Londynu, więc już czekał na miejscu. Kilka dni przed ceremonią wykorzystaliśmy na zwiedzanie starych i nowych miejsc na Islandii. Cieszymy się, że możemy to wszystko pokazać naszym rodzicom. Po kilku dniach wracamy do Reykjavíku/Keflavíku, aby odebrać naszego kamerzystę ślubnego, Víta Kanyzę, którego nie można nie polecić.

Już dzień przed ślubem ubieramy się w stroje ślubne. To jedna z wielu tradycji ślubnych, którą złamiemy. Ruszamy wzdłuż południowego wybrzeża, żeby zrobić kilka zdjęć. Ludzie gratulują nam, machają, samochody zatrzymują się i trąbią. Pierwsza sesja odbywa się pod wodospadem, za którym można przejść, gdzie dokucza nam wiatr, deszcz i grupy azjatyckich turystów. Jedziemy dalej, ale zatrzymujemy się już po kilku kilometrach, aby dotrzeć na piękne skały wznoszące się z zielonej łąki. Vítek biega wokół nas, zmienia sprzęt fotograficzny, a po raz pierwszy w ruch idzie dron.

Sesja ślubna na islandzkich skałach

Ostatnia noc wolności

Czas szybko płynie, więc kolejny przystanek robimy w hotelu nad jeziorem. Pijemy kawę i przedstawiamy rodzicom plan, aby dojechać dziś aż do zatoki lodowcowej Jökulsárlón. Są już zmęczeni, więc się rozdzielamy. Wracają do Vík, gdzie robią zakupy i jadą dalej do Hellishólar Guesthouse.

My jemy posiłek z Adventure Menu i ruszamy wypożyczonym SUV-em dalej na wschód. Nagle na drodze zatrzymują nas barierki i duży samochód terenowy z sygnałem świetlnym. Asfaltowa droga dalej jest zalana i musimy jechać objazdem po nieutwardzonej drodze bliżej wybrzeża. Krajobraz wokół nas stopniowo spowijały gęste chmury pyłu. Po jakimś czasie w końcu wyjeżdżamy z tej dziwnej burzy piaskowej, ale zbliżamy się już do Jökulsárlón. Zatrzymujemy się na jedną sesję zdjęciową z dronem przy topniejącym lodowcu, a potem czas na samą zatokę lodowcową. Miejsce równie magiczne jak przed laty. Staramy się w pełni wykorzystać atmosferę powoli zbliżającego się wieczoru. Mimo tabliczki z zakazem używania dronów, oprócz naszego lata tu jeszcze jeden. Ostatnie szybkie spojrzenia na kawałki lodu odpływające z zatoki do morza.

W drodze powrotnej z braku czasu gotujemy bezpośrednio w samochodzie. Z kapsułkami Adventure Menu z gaszonego wapna nie był to duży problem, ale ze względu na stroje ślubne musieliśmy na wszelki wypadek użyć peleryn w roli śliniaków (i słusznie). W drodze powrotnej czeka nas objazd, a za nim jeszcze jeden, ale ten na szczęście już nie po nieutwardzonej drodze. Dzień polarny nie jest już tak intensywny, jak w czerwcu, i drogę pochłania całkowita ciemność. Jutro czeka nas wielki dzień :)

Para młoda na tle zatoki lodowcowej Jökulsárlón

Jak przebiegła ceremonia i co nastąpiło po niej, możecie przeczytać w kolejnych artykułach:

Artykuły na podobny temat

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego
Radości i trudy przejścia Masywu Śnieżnika Kłodzkiego opisała dla Was w dzisiejszym artykule Katka Balcarová, która uprawia szeroką gamę sportów, a w szczególności wspinaczkę, bieganie i turystykę.