ForCamping s.r.o.

Porównanie

10 Porównywanie

Sekcja użytkownika

Zaloguj się

Koszyk

Twój koszyk jest pusty. Potrzebujesz pomocy z wyborem? Zajrzyj do poradnika lub napisz do nas.

Darmowa dostawa

299,00 

Czy wiesz, że oferujemy darmową dostawę przy zamówieniach powyżej 299,00 zł?

Wędrówka po Indiach - cz. 6: Cygański namiot

Wędrówka naszego podróżnika po Indiach dobiega końca. Pożegnamy się z nim (jakżeby inaczej) w wielkim stylu.
Obóz szamanów w Indiach
Obóz szamanów był niczym brama do innego wymiaru, pełnego dymu, bębnów i duchowej energii.

Indyjski Londyn

Na Wikipedii można wyczytać, że Kumbh Mela to hinduska pielgrzymka, w której bierze udział ogromna liczba ludzi. Odbywa się cztery razy w ciągu dwunastu lat, a jej lokalizacja zmienia się między czterema miastami, przy czym zasadniczo zawsze jest to nad rzeką Ganges. Kumbh Mela to właściwie połączenie dwóch słów z sanskrytu. Pierwsze oznacza dzban, a drugie spotkanie. Zwrot ten wywodzi się z mitologii indyjskiej.

Ja mogę na to odpowiedzieć tylko tyle, że znalazłem się w tym miejscu albo przez jakiś dziwny przypadek, albo może z boskiego zrządzenia losu – w każdym razie nic o tym nie wiedziałem. Całe trzy tygodnie życia spędziłem z przyjaciółmi w małym obozie Rainbow, gdzie było nas około stu Europejczyków. Znajdowaliśmy się na samych peryferiach gigantycznego miasta wielkości Londynu, które w ciągu zaledwie kilku miesięcy powstało z prowizorycznych schronień, tekturowych aśramów i zwykłych namiotów.

Obrazek z podróży po Indiach

Wędrówka po Indiach – część 1

Już kilka pierwszych godzin spędzonych na indyjskiej ziemi przekonało podróżnika Vojtę Kaderę, że Indie to miejsce niezwykle intensywne.

>>> CZYTAJ DALEJ <<<

Prawie jak pielgrzymka do Mekki

W naszym obozie często mówiło się o pewnych znanych miejscach, które każdy porządny hipis musiał odwiedzić przynajmniej raz podczas Kumbh Mela, podobnie jak porządny muzułmanin musi odbyć podróż do Mekki. Tym najważniejszym miejscem był bez wątpienia obóz szamanów z Ameryki Południowej. Do jego bram prowadziła jednak bardzo długa droga, ponieważ znajdował się na przeciwległym krańcu całego wydarzenia.

Moja przyjaciółka Alenka tego dnia po raz kolejny udowodniła nam wszystkim swoją wartość. Było około południa, gdy przyszła ze szczegółowym planem podróży. Poprzedniego wieczoru poznała młodego człowieka, który przyjechał swoim tuk-tukiem z Kalkuty i zamierzał w ten sposób objechać cały kraj. Przede wszystkim jednak chciał przed wyjazdem odwiedzić wspomniany obóz szamanów, a Alenka załatwiła, że zabierze ze sobą całą naszą paczkę.

Obrazek z podróży

Wędrówka po Indiach – cz. 2: Święte miasto Rishikesh

Podróżnik Vojta Kadera kontynuuje swoją wyprawę po Indiach. Tym razem zabierze nas do świętego miasta Rishikesh.

>>> CZYTAJ DALEJ <<<

Poszukiwanie mistycznego miejsca

Kiedy w końcu pojawił się ten gość o imieniu Laky, było już późne popołudnie. Miał długie, starannie uczesane włosy, co w całych Indiach było bardzo niezwykłe.

Tuk-tuk Laky'ego był pomalowany kolorami jak jakiś psychodeliczny statek kosmiczny. Poza tym była to klasyczna trójkołówka w całkiem dobrym stanie, w której, jak sam twierdził, Laky regularnie sypiał. Laky odpalił dwusuwowy silnik i zniknęliśmy w chmurze pyłu.

Cała ta wspaniała przejażdżka była o wiele bardziej wymagająca, niż ktokolwiek z nas myślał. Po około godzinie jazdy w końcu przejechaliśmy przez most i dotarliśmy na zachodni skraj Kumbh Mela. Ale gdziekolwiek Laky nie pojechał, obozu po prostu nie dało się znaleźć. On, w przeciwieństwie do nas, znał przynajmniej trochę hindi, więc pytał wszystkich cywilów i umundurowanych mężczyzn, ale nikt nic nie wiedział. Kilku z nich co prawda miało mapę, ale nie było na niej żadnego obozu szamanów. Jakby to było jakieś ukryte, mistyczne miejsce.

Tuk-tuk w Indiach

Kto szuka, ten znajdzie

Było już ciemno, gdy gdzieś za obrzeżami odkryliśmy ogromną drewnianą bramę, a za nią wiele oświetlonych namiotów ze skór i różnych innych materiałów. Nie było tam żadnego płotu z blachy falistej, co samo w sobie wydawało nam się niesamowite. Cali powykręcani, w końcu wysiedliśmy.

Absolutnie wszyscy obecni byli zgromadzeni w kręgu na środku obozu, gdzie płonęło niezwykle duże ognisko. W okolicy prawie nie rosły żadne drzewa, więc drewno było z zasady oszczędzane zawsze i wszędzie. Tymczasem teraz mieliśmy zaszczyt zobaczyć długie, nienasycone płomienie, liżące konstrukcję zbudowaną z grubych kawałków drewna.

Większość ludzi szeptała coś między sobą w różnych hiszpańskich dialektach. Oprócz naszej grupy tego wieczoru w obozie nie było żadnych innych gości. To było bardzo dziwne widzieć te wszystkie okrągłe twarze Południowych Amerykanów, którzy często nosili pasiaste poncza z pomponami i opaski z ptasich piór.

Obrazek z podróży po Indiach

Wędrówka po Indiach – cz. 3: Kumbh Mela, największe święto świata

Jego podróż przez Indie, pełna przygód i niezapomnianych wrażeń, trwa w najlepsze. Po kolejną dawkę emocji, w tym wspomnianą świętą kąpiel, zabiera nas – a jakże – tuktukiem.

>>> CZYTAJ DALEJ <<<

Szałas potu

Kiedy trochę się rozejrzeliśmy, okazało się, że tuż za tym dużym ogniskiem jest jeszcze jedno mniejsze, a zaraz za nim kopuła zbudowana z wygiętych bambusowych tyczek, zaciemniona różnego rodzaju tkaninami.

Powolnym, rozważnym krokiem wszyscy zbliżaliśmy się do sznurka, którym odgrodzono miejsce ceremonii. Ten sznurek leżał po prostu na ziemi, a ja odważyłem się go przekroczyć, za co natychmiast spotkała mnie kara. Podbiegła do mnie bardzo energiczna staruszka i zagroziła mi pięścią. Jej ciało wyglądało na kruche, ale wciąż miała w sobie zwierzęcą siłę. Grubym głosem nałogowego palacza lamentowała, a dzięki tłumaczeniu jednego z obecnych zrozumiałem, że najpierw trzeba dać się oczyścić jej praprapraprawnukowi. Stał on dokładnie w miejscu, gdzie sznurek był przerwany, co miało chyba symbolizować bramę wejściową, więc wszyscy razem ruszyliśmy w jego kierunku.

Jako pierwsza przypadkowo trafiła Alenka, która chyba w ogóle nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje. Śniady młodzieniec, rozebrany do połowy, przez chwilę machał wokół niej pękiem zapalonej białej szałwii, a potem wpuścił ją do środka. To samo zrobił z każdym z nas i my również weszliśmy w pobliże szałasu potu.

W ogniu rozgrzewało się kilka gładkich kamieni, a wokół nas stało ich chyba z piętnaście. Przy wejściu do szałasu stał szaman, trzymając w rękach ogromny szamański bęben. Spojrzał w naszą stronę i skinął głową. Powolnym, rozważnym krokiem zbliżyliśmy się do wejścia i ostrożnie wpełzliśmy do środka.

Zdjęcie Vojtěch Kadera

O autorze

Vojtěch Kadera

Poszukiwacz przygód i nomada z krwi i kości. Wszystkie swoje podróże i życiowe perypetie opisuje w dekadenckich opowiadaniach, które charakteryzują się surowością i hedonizmem. W 2020 roku autor wydał swoją debiutancką książkę – Baťůžkář: příběh štamgasta.

Wewnątrz

Jeden przez drugiego, próbowaliśmy prowizorycznie znaleźć trochę komfortu w ciasnej przestrzeni. My, mężczyźni, mogliśmy rozebrać się do połowy. Od początku wydawało mi się absurdalne noszenie w takim miejscu spodni z paskiem Harley-Davidson, ale z jakichś konwencjonalnych względów było to po prostu konieczne.

Z sufitu ciągle sypał się piasek i przyklejał się do naszych spoconych ciał. Grupa ucichła i w napięciu czekała na początek pierwszego aktu. Młodzieniec, który oczyszczał nas przy wejściu białą szałwią, teraz wziął do ręki łopatę i wrzucał na środek szałasu rozżarzone kamienie. Z każdym kamieniem temperatura wewnątrz rosła, a jednocześnie wpadał błysk światła. Na bardzo krótką chwilę miałem więc okazję zobaczyć twarze ludzi siedzących najbliżej mnie.

Szałas potu od wewnątrz

Bum. Bum. Bum. Bum.

Drzwi się zamknęły, a rzeczywistość szałasu potu zniknęła w absolutnej ciemności. Szaman polał kamienie przygotowaną wodą i rozległo się potężne syczenie, po którym nastąpił radykalny napór prawdziwego piekła. I potem znowu i znowu. Kolejne i kolejne dawki, aż nasze ciała płakały w każdym miejscu. Wtem rozległ się potężny dźwięk szamańskiego bębna, a wszyscy zaczęli śpiewać i krzyczeć. Nie wiem, czy to były jakieś święte pieśni lecznicze, czy tylko wyraz uczuć poprzez krzyk, ale dobrowolnie dałem się porwać prądowi i krzyczałem z całych sił. Szamański bęben dudnił i dudnił. Powoli. Monotonnie. Wytrwale. Wszystko się kręciło i wszystko wznosiło się na zawrotne wyżyny. W tym momencie nie istniało nic innego. Cały blichtr naszego świata rozpłynął się i zostało tylko to, co prawdziwe. Bum. Bum. Bum. Bum.

Logo partnera

Dumni partnerzy podróżnika Vojtěcha Kadery

W ramach projektu WSPIERAMY WASZE MARZENIA pomagamy sportowcom, poszukiwaczom przygód i pasjonatom realizować ich marzenia. Wspieramy również wydarzenia kulturalne, sportowe, turystyczne i podróżnicze, a także inicjatywy społeczne grup i osób indywidualnych.

W transie

Nagle zapadła cisza. Długa cisza, w której słychać było tylko, jak wszyscy oddychamy. W przestrzeni zaczęły pojawiać się krótkie błyski światła, a na środku namiotu pojawiły się kolejne rozżarzone kamienie. Wrzucił je tam łopatą ten śniady młodzieniec, czego ja osobiście w ogóle nie mogłem pojąć, bo byłem przekonany, że fizycznie nie jesteśmy już na ziemi. Ale Matka Ziemia postanowiła wyprowadzić mnie z błędu. Na zewnątrz głośno zagrzmiało i zaczął padać ulewny deszcz, bębniąc o ściany szałasu potu. Szaman polał kamienie i również zaczął bębnić. W życiu nie doświadczyłem większego uderzenia gorącego powietrza. Myślałem, że moje ciało musi się dosłownie ugotować, ale ta myśl bardzo szybko się rozpłynęła, tak jak wszystkie inne myśli, pomysły, wątpliwości, przypuszczenia… Nawet nie mogłem już śpiewać, ani krzyczeć, ani oddychać. Teraz, z perspektywy czasu, jest oczywiście logiczne, że musiałem oddychać. Ale byłem w takim transie, że nie byłem w stanie tego sobie uświadomić.

Obrazek z podróży

Jak to wszystko się zaczęło

Swoją przygodę z podróżowaniem Vojtěch Kadera zaczął już w szkole podstawowej, jeżdżąc autostopem ze szkoły do domu. Dziś w ten sam sposób odkrywa świat.

>>> CZYTAJ DALEJ <<<

Odrodzenie

Nie potrafię powiedzieć, ile razy szaman polał kamienie ani jak długo byliśmy w środku, ale pewne jest, że nagle nadszedł koniec i nikt z nas do końca nie rozumiał, co się właściwie stało.

Jeden po drugim wyszliśmy na zewnątrz. Do świata, który wydawał się zupełnie inny niż kiedykolwiek wcześniej. Jakbyśmy się na nowo narodzili. Absolutnie wszystko było nowe. Ogień. Deszcz. Ludzie. Zwierzęta. Rośliny… Spojrzałem na swoje ręce i spodnie. Wszystko było mokre, przepocone i strasznie brudne. Spojrzałem na moich przyjaciół – byli tak samo przepoceni i brudni jak ja. Ale najważniejsze było to, że na twarzach mieli ogromne, promienne uśmiechy.

Szczęśliwi ludzie po ceremonii szałasu potu.
Indyjskie wesele

Wędrówka po Indiach – cz. 5: Indyjskie wesele

Mnóstwo dobrego jedzenia, picia, świetna muzyka i zabawa do wczesnych godzin porannych. Wesela po prostu trzeba kochać! Ale przeżyć prawdziwe indyjskie wesele to coś, co nie zdarza się każdemu.

>>> CZYTAJ DALEJ <<<

Przydatne linki

Autor: Vojtěch Kadera

Źródła: archiwum autora

Artykuły na podobny temat

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego
Radości i trudy przejścia Masywu Śnieżnika Kłodzkiego opisała dla Was w dzisiejszym artykule Katka Balcarová, która uprawia szeroką gamę sportów, a w szczególności wspinaczkę, bieganie i turystykę.