ForCamping s.r.o.

Sekcja użytkownika

Zaloguj się

Koszyk

Twój koszyk jest pusty. Potrzebujesz pomocy z wyborem? Zajrzyj do poradnika lub napisz do nas.

Darmowa dostawa

299,00 

Czy wiesz, że oferujemy darmową dostawę przy zamówieniach powyżej 299,00 zł?

Przygoda na Bliskim Wschodzie - cz. 2

Ostatnia noc, którą Michal Prskavec spędził na tureckiej ziemi z widokiem na legendarną górę Ararat, powoli dobiega końca, a granica z Iranem jest już na wyciągnięcie ręki.
Majestatyczny, suchy krajobraz Bliskiego Wschodu.
Irańskie pustkowia oferują widoki, które na długo zapadają w pamięć.

Wstaję w słoneczny poranek i ruszam w stronę pobliskiej granicy irańsko-tureckiej z mieszanymi uczuciami – ekscytacją związaną z odkrywaniem nieznanego i nerwowością przed tym, co czeka mnie na granicy. Odprawa po stronie tureckiej przebiega sprawnie, a gdy otwiera się irańska brama, przejmuje mnie żołnierz, który kieruje mnie do wnętrza budynku celnego. W środku podchodzi do mnie mężczyzna łamaną angielszczyzną i pyta, dokąd zmierzam i jak długo zostanę w kraju. Dopiero później, gdy oferuje mi ubezpieczenie, zdaję sobie sprawę, że to nie urzędnik, a cinkciarz wykorzystujący niewiedzę cudzoziemców. Na przejściu panuje spory chaos, więc cieszę się, że facet pomaga mi załatwiać formalności. Po dwóch godzinach biegania, zbierania pieczątek i podpisów, jestem wolny. Za pomoc żąda 60 euro! Byłem gotów coś mu dać, ale taką sumę stanowczo odrzucam i odjeżdżam. Przy wyjeździe spotykam jeszcze kilka osób oferujących wymianę pieniędzy, ale ponieważ nie znam dokładnego kursu, nie chcę ryzykować, że mnie oszukają. Ostatnia pieczątka przy wyjeździe ze strefy granicznej i mogę swobodnie odkrywać ten tajemniczy kraj.

Logo partnera

Dumni partnerzy motocyklowej ekspedycji Visual MotoTravel - Five Continents Adventure

W ramach projektu WSPIERAMY WASZE MARZENIA pomagamy sportowcom, poszukiwaczom przygód i pasjonatom realizować ich marzenia. Wspieramy również wydarzenia kulturalne, sportowe, turystyczne i podróżnicze, a także inicjatywy społeczne grup i osób indywidualnych.

Motocykl na tle surowego, irańskiego krajobrazu.

Akcja kantor

Zatrzymuję się w Tebrizie – pierwszym dużym mieście – by wymienić pieniądze. Znalezienie kantoru dla obcokrajowca jest prawie niemożliwe, więc zwalniam przy grupce ludzi i pytam o drogę. W mgnieniu oka otacza mnie tłum. Każdy chce pomóc, ale nikt nie mówi po angielsku. W tym momencie na środku ulicy zatrzymuje się samochód, a z okna wyłania się uśmiechnięta twarz, pytając, jak może pomóc. Wyjaśniam sytuację, a Amir, jak się przedstawia, oferuje, że zaprowadzi mnie do kogoś, kto wymieni mi pieniądze. Prowadzi mnie przez pół miasta i jako bonus załatwia lepszy kurs. Potem zaprasza mnie do siebie na kolację i daje numer telefonu, gdybym czegokolwiek potrzebował. Idealne powitanie już pierwszego dnia. Od tej chwili wiedziałem, że mi się tu spodoba. Zanim ruszę w stronę Morza Kaspijskiego, robię zapasy w miejscowym sklepiku, ale sprzedawca i jego koledzy nie chcą mnie wypuścić, dopóki nie wypiję z nimi herbaty. Oglądają motocykl i z ciekawością pytają o wszystko, na co pozwala im ich angielski.

Spotkanie z gościnnymi mieszkańcami Iranu przy herbacie.

Uroki Morza Kaspijskiego

Jest piątek, co w Iranie oznacza niedzielę, a trawiaste łąki na wzgórzach nad miastem zapełniają się rodzinami, które przyjechały cieszyć się wolnym dniem. Wszędzie pachnie grillowanym mięsem i słychać dziecięcy śmiech. Do morza prowadzi jedyna droga, pełna wlokących się ciężarówek pokonujących 1300-metrowe przewyższenie. Zaczynają pojawiać się drzewa i wszystko wokół staje się soczyście zielone. Jakbym wjechał do innego kraju. Droga wzdłuż wybrzeża Kaspijskiego to jedna długa wieś. Po kilkudziesięciu kilometrach w końcu znajduję ścieżkę na plażę. Brudna woda, od czasu do czasu jakaś martwa ryba i wszędzie walające się śmieci. Widok jest dość przygnębiający. Wtem podjeżdża dwóch miejscowych chłopaków na motorowerze i z ciekawością krążą wokół mnie. Następuje obowiązkowe selfie i próba komunikacji. Szkoda, że nie znają lepiej angielskiego, a ja perskiego. Są bardzo mili i widać, że chętnie by pogadali. :)

Zaśmiecone wybrzeże Morza Kaspijskiego w Iranie.

Piekielny ruch w Teheranie

Ranek na plaży jest mglisty, a do tego zaczyna padać. Jadę wzdłuż wybrzeża jeszcze kilka kilometrów, zanim skręcę i przez góry ruszę do stolicy, Teheranu. Po 12 godzinach w końcu jestem na miejscu. Nic jednak nie mogło mnie przygotować na to doświadczenie. Taki chaos w ruchu, jaki panuje na ulicach Teheranu, naprawdę mnie zaskoczył. Samochody lawirują z pasa na pas, a między nimi tysiące skuterów i motocykli jadących, gdzie się da. Czasem pod prąd, czasem po chodniku. Wszystko jest dziwnie płynne, wystarczy mieć oczy dookoła głowy i kciuk na klaksonie. Niestety, następne dni przynoszą złą wiadomość. Mój wniosek o wizę do Turkmenistanu zostaje odrzucony. Zostanę dłużej w Iranie i będę miał więcej czasu na poznawanie ludzi i piękna tego niesamowitego kraju.

Chaotyczny ruch uliczny w Teheranie.

Zaproszenie na piknik

Następnego dnia opuszczam Teheran i przez drogowe piekło kieruję się do parku narodowego Lar. Gdy wdrapuję się na górę, zsiadam z motocykla i podziwiam widok na dolinę. Wtem ktoś klepie mnie w ramię. Odwracam się i za mną stoi uśmiechnięty facet, który piknikował z rodziną nieopodal i oferuje mi część swojego obiadu. Przyjmuję i w zamian daję mu kawałek ciasta. Moje podziękowania po persku wyraźnie go ucieszyły. Takie spotkania pozytywnie mnie ładują i poprawiają nastrój każdego dnia.

Irańska rodzina podczas pikniku w górach.

Motocykl nie na autostradę

Zjeżdżam z powrotem i kieruję się przez pustynię do miasta Qom. Zatrzymuje mnie bramka poboru opłat i policjant. Wyjaśnia mi, że w Iranie motocykle nie mogą jeździć po autostradzie. Nie uśmiecha mi się to, bo oznaczałoby 150-kilometrowy objazd. Po półgodzinnej, głośnej dyskusji między policjantami, z przeprosinami i torbą pełną jedzenia zawracają mnie. Nie pozostaje nic innego, jak wrócić do Teheranu i jechać objazdem. Zabawne jest to, że i ta droga w końcu łączy się z autostradą, z której musiałem zawrócić. Na szczęście już za bramkami.

Samotny motocykl na drodze przez pustynię.

Celebryta

W Qom szukam internetu. Zatrzymuję się, a obok mnie chłopak na motorowerze. Pyta, czego szukam i oferuje pomoc. Ruszamy razem. Gdy w końcu znajdujemy kafejkę, wchodzę do środka, obserwowany przez tłumek ludzi, który w mgnieniu oka otoczył motocykl. Na odchodne dostaję paczkę słodyczy. Jeszcze muszę zrobić zakupy na targu. Staram się być niepozorny, co jest oczywiście nonsensem, bo wśród miejscowych świecę jak żarówka. Następuje kilka selfie i jestem pewien, że po tej wycieczce będę brany na irańskim Instagramie za celebrytę.

Droga do Isfahanu prowadzi przez pustkowie, gdzie spotkasz co najwyżej pasterzy owiec. Kemping w tej dziczy to mocne przeżycie. Zostaję w mieście dwa dni, które spędzam na spacerach po ulicach, bazarach i innych ciekawych miejscach, jak most Khaju. Po raz pierwszy w podróży spotykam też Czechów i wymieniamy się wrażeniami. Polecają mi odwiedzić wyspę Qeshm w Zatoce Perskiej.

Historyczny most Khaju w Isfahanie.

Burza piaskowa

Droga przez pustynię jest prawie prosta. Zrywa się porywisty wiatr, podnosząc chmury piasku. Słońce chyli się ku zachodowi, więc rozbijam namiot. W oddali obserwuję burzę powoli zbliżającą się w moim kierunku. Zrywa się wiatr i dociera do mnie, że to burza piaskowa. Zapinam zamek wejścia w chwili, gdy piasek i pył docierają do mojego biwaku. Namiot miota się na wietrze, a ja podpieram go od środka w obawie, że wiatr go rozerwie. Po przerażającej półgodzinie burza się uspokaja. Namiot wytrzymał! W duchu dziękuję chłopakom z 4camping za dobry wybór.

Namiot na pustyni podczas zachodu słońca.

Miasto Yazd

Rano ruszam w stronę miasta Yazd. W oko wpada mi meczet w remoncie. Ściany i sufity zdobią kawałki luster, które działają na człowieka magicznie, a spokój bez turystów i modlitwy miejscowych tworzą dokładnie tę atmosferę, której szukałem. Zatrzymuję się w restauracji na kawę i Wi-Fi. Natychmiast podchodzi do mnie menedżer i daje mi spróbować tradycyjnych potraw. Spędzam przyjemne trzy godziny na rozmowie o zaletach i wadach życia w Iranie. Z zachodem słońca opuszczam miasto.

Wnętrze meczetu w Yazd, zdobione tysiącami kawałków luster.

Paszport, paszport i jeszcze raz paszport

Następny dzień upływa pod znakiem przejazdu na wyspę. W miarę zbliżania się do Zatoki Perskiej, temperatura rośnie. W porcie jak najszybciej kieruję się do promu. Zatrzymuje mnie facet, który chce zobaczyć paszport. Sprawdza i kiwa głową. Wtem podchodzi policjant. Znowu muszę wyciągać paszport. Po chwili wraca. Wjeżdżam na pokład, gdy nagle podjeżdża urzędnik i też chce zobaczyć paszport. Zaczynam trochę narzekać, ale nie mam wyjścia. Kolejne pół godziny spędzam na czekaniu i podpisywaniu papierów. Nie wiedziałem, że Qeshm, choć jest irańską wyspą, należy do strefy wolnego handlu, więc muszę przejść standardową procedurę celną. Po godzinie staję już obiema nogami i kołami na wyspie.

Surowy krajobraz wyspy Qeshm.

Wyspa Qeshm

Kolejne trzy dni podróżuję i odkrywam piękno tego niesamowitego miejsca. Północ pokrywają lasy namorzynowe, a na południu znajduję piękne plaże. Wyspa ma 100 km długości i jest pełna ciekawych miejsc, od bezludnych dolin z niezwykłymi formacjami skalnymi, po ciemne jaskinie solne. W końcu okazja, by się wykąpać. Noc spędzam nad morzem. Temperatura zmusza mnie do spania na zewnątrz, bo w namiocie naprawdę nie dało się wytrzymać.

Plaża na wyspie Qeshm o zachodzie słońca.

Droga powrotna

W stolicy wyspy pytam o internet w barze. Za chwilę jestem online z zimnym napojem w ręku. Płacenie nie wchodzi w grę, a dodatkowo dostaję mapę. Opuszczam tę niezwykłą wyspę pełną przyjaznych ludzi, którzy żyją prostym życiem, nieskażonym zachodnią kulturą. Wsiadam na prom i ruszam w drogę powrotną. Od tej chwili będę już tylko zbliżał się do domu.

Prom odpływający z wyspy Qeshm.

Znowu ta wiza

Na promie zauważam istotny problem. Chodzi o datę ważności wizy. Zazwyczaj wydaje się ją na 30 dni, ale moja, z nieznanego powodu, jest ważna tylko 15 dni. Spróbuję to załatwić w Szirazie. Przed miastem spędzam noc nad pobliskim jeziorem Maharlu. Jezioro ma dziwny, czerwony kolor, spowodowany przez bakterie żyjące w słonej wodzie.

Czerwone, słone jezioro Maharlu.

Misja: urząd imigracyjny

Następnego dnia czeka mnie trudne zadanie: przedłużenie irańskiej wizy. W urzędzie imigracyjnym po wypełnieniu kilku bardzo ważnych formularzy, wysyłają mnie do banku. Przed budynkiem pytam o drogę przechodnia, który od razu oferuje, że mnie tam zaprowadzi, na szczęście samochodem. W banku pomaga mi wypełnić formularz, a gdy okazuje się, że nie można płacić dolarami, pożycza mi gotówkę. Potem zabiera mnie do kantoru i zaprasza na obiad. Co tu dużo mówić, po prostu niewiarygodne.

Tradycyjna, wąska uliczka w Szirazie.

Wycieczki

Rano ruszam do Persepolis, aby uniknąć tłumów. Miasto ma niesamowitą atmosferę, a dawne czasy czuć w każdym zakątku. Po południu wracam do Szirazu. Przed meczetem Shah Cheragh jest tłoczno. Odbywa się ceremonia Króla Światła. Próbuję wejść do środka, ale muszę poczekać na darmowego przewodnika, bez którego jako niewierny nie mogę wejść.

Bogato zdobione wnętrze meczetu Shah Cheragh.

Eskorta policyjna

Czas ruszać dalej. Przejeżdżam przez przepiękny krajobraz. Rozbijam biwak nad rzeką. Po godzinie rybak wraca w towarzystwie policjantów, którzy wyjaśniają mi, że nie mogę tu zostać, bo brzegi są pełne jadowitych węży. Eskortują mnie do pobliskiego miasteczka i prowadzą do parku, gdzie podobno mogę bezpiecznie nocować. Jest po 22:00, ale tutaj życie dopiero się zaczyna. Miasteczko ma około 500 mieszkańców i jestem pewien, że przyszli mnie zobaczyć absolutnie wszyscy.

Nocleg w hamaku w irańskim parku.

Spotkanie z rodakiem

Budzę się w ciepły, słoneczny poranek. Kieruję się przez Kurdystan do Tebrizu. To niesamowite, jak wielu miejscowych macha, by zrobić sobie ze mną zdjęcie. Nie zdziwiło mnie więc, gdy zaczął do mnie gorączkowo machać chłopak z okna wyprzedzającego samochodu. Co mnie zaskoczyło, to cześć, które rzucił od razu. Okazało się, że jest tu na misji ratowania żmij, wysłany przez zoo w Pilźnie. Wymieniamy się wrażeniami, zanim każdy ruszy w swoją stronę.

Następny przystanek: Armenia

Otaczający krajobraz zdecydowanie nie jest nudny. W miarę zbliżania się do Tebrizu, częściej mijam kontrole policyjne. Zazwyczaj robią to z ciekawości. W mieście przez 2 godziny szukam noclegu. Poddaję się i zadowalam hotelem, moim zdaniem, jednogwiazdkowym, ale z wieszakami. Jutro czeka mnie już Armenia.

Górski krajobraz Armenii.

Jak potoczyła się dalsza przygoda Michala Prskavca, możecie przeczytać w kolejnych artykułach:

Źródła: archiwum autora, visualmototravel.com

Artykuły na podobny temat

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego

Przejście Masywu Śnieżnika Kłodzkiego
Radości i trudy przejścia Masywu Śnieżnika Kłodzkiego opisała dla Was w dzisiejszym artykule Katka Balcarová, która uprawia szeroką gamę sportów, a w szczególności wspinaczkę, bieganie i turystykę.