Przygoda na Bliskim Wschodzie - cz. 3

Armenia i Gruzja to kraje, które potrafią zachwycić dziką przyrodą i niesamowitymi widokami.
Spis treści |
Droga do granicy prowadzi przez góry, gdzie czas zatrzymał się jakieś sto lat temu. Proste domostwa, pasterze kóz i osły zaprzęgnięte do wozów. A do tego przepiękna, nietknięta przyroda. Na granicy spędzam długie cztery godziny. Dwudziestu urzędników przerzuca między sobą pięć moich dokumentów jak gorący kartofel. Po stronie armeńskiej nie jest wcale lepiej. Urzędnicy nie witają mnie z entuzjazmem i ciekawością jak w Iranie. Jestem dla nich tylko kolejnym wpisem w komputerze, a ich znudzone miny mówią wszystko o atrakcyjności tego zawodu. Jeszcze ten dokument do tego okienka, a ten do tamtego, zapłacić kilka bezsensownych opłat i w końcu wpuszczają mnie do kraju. Jak ja nie znoszę biurokracji.
![]() |
Dumni partnerzy motocyklowej ekspedycji Visual MotoTravel - Five Continents AdventureW ramach projektu WSPIERAMY WASZE MARZENIA pomagamy sportowcom, poszukiwaczom przygód i pasjonatom realizować ich marzenia. Wspieramy również wydarzenia kulturalne, sportowe, turystyczne i podróżnicze, a także inicjatywy społeczne grup i osób indywidualnych. |
Miłość od pierwszego wejrzenia
Od granicy wspinam się w góry jedyną możliwą drogą. Już po kilku kilometrach wiem, że będzie na co popatrzeć. Tutejsze góry mnie zachwyciły, zwłaszcza południe kraju z parkiem narodowym Arevik. Staram się unikać głównych tras, a w nagrodę dostaję niesamowite widoki i dziką przyrodę. Wszystko jest pięknie zielone i świeże. Mam też okazję do jazdy w terenie. Czasem trochę walczę z załadowanym motocyklem w brodach lub błotnistych fragmentach drogi oraz z psami pasterskimi, które zawsze mnie straszą, wyskakując z rowu lub zza krzaka. Mijam piękny wodospad, który aż prosi się o kąpiel. Aby do niego dotrzeć, trzeba zejść pieszo do doliny i przejść przez rzekę. Po kąpieli słyszę zbliżający się dźwięk silnika. Podjeżdża rosyjski Gaz, z którego wyskakuje kilka osób. Nie rozumiem, jak zjechali po tym stromym zboczu. Dwie dziewczyny z Rosji przyjechały odwiedzić swoich armeńskich przyjaciół i są na wspólnej wycieczce po okolicy. Zaczynają przygotowywać piknik. W menu królik, którego przywieźli ze sobą żywego. Proponują mi, żebym go zabił, ale nie wiem, czy odmowa byłaby niegrzeczna. Zostawiam to im, wracam do motocykla i jadę dalej.
Mroźna noc
Na mapie widzę, że niedaleko przede mną jest jezioro Sewan. Cieszę się, bo liczę, że jezioro będzie na niższej wysokości i może będzie tam cieplej. To był jednak błąd. Lustro wody Sewanu znajduje się na prawie dwóch tysiącach metrów. W nocy był spory mróz, niebo pełne gwiazd, a rano wszystko pokryte szronem. Czekam, aż słońce wszystko osuszy, bym mógł ruszyć w drogę do granicy z Gruzją. Przejazd przebiega spokojnie. Jedyne, co mnie uderza, to wyposażenie armeńskiego przejścia granicznego, które pamięta czasy ZSRR, podczas gdy Gruzini mają nowoczesne komputery i biometryczne czytniki paszportów. Już na pierwszy rzut oka oba kraje są na innym poziomie technologicznym, ale drogi mają równie dziurawe.
Powrót do Stambułu
Kieruję się w stronę Batumi. Mam dwie opcje: albo zamówić prom przez Morze Czarne, albo kontynuować wzdłuż wybrzeża do Turcji. Mniej więcej w połowie drogi do wybrzeża asfalt zamienia się w szuter, wspinający się serpentynami w góry. Prowadzi przez przepiękną przyrodę, która pomaga mi zapomnieć o zimnie i przelotnym deszczu. Gdy zbliżam się do przełęczy, pojawia się też śnieg. Żałuję, że nie ma mnie tu miesiąc później. Zjeżdżam z powrotem na niziny, gdzie dołącza do mnie deszcz, który przybiera na sile. Pada aż do samego Batumi, gdzie przemoczony do suchej nitki chronię się w wygodnym hotelu. Kiedy sprawdzam prognozę pogody i dowiaduję się, że na prom musiałbym czekać 6 dni, zapada decyzja – jadę wzdłuż tureckiego wybrzeża Morza Czarnego do Stambułu. Obiecuję sobie, że jeszcze kiedyś wrócę do Gruzji.
Zagubiony
Droga to motocyklowy raj, wijąca się wzdłuż nadmorskich gór. Niewiele tu prostych, za to panoramy są niesamowite. Kieruję się na przylądek Sinop. Krajobraz mocno przypomina mi Irlandię. Następnego dnia jadę dalej na zachód. Pogoda jest jak huśtawka, znowu pada, jest 13°C. Jestem zagubiony, zepsuła mi się ładowarka USB, telefon padł, nie mam mapy Turcji, kończy się benzyna, a stacji nigdzie nie widać. Krzyczę w kasku, żeby sobie ulżyć, ale po chwili dociera do mnie, że i tak nic z tym nie zrobię i muszę brać rzeczy takimi, jakie są. To część przygody, a za kilka tygodni będę się z tego śmiał.
Noc na plaży
Nastrój poprawia mi pyszne jedzenie i uśmiechnięta obsługa w jednej z restauracji nad morzem. To ostatnia noc przed Stambułem, więc chcę ją spędzić na plaży. Poszukiwania nie są łatwe. Po dwóch godzinach znajduję opuszczony kemping tuż nad morzem. Namiot rozbijam na jednym z tarasów zbudowanych na wzgórzu nad plażą. Zza chmur wychyla się słońce. Cieszę się pięknym popołudniem na piaszczystej plaży, wieczorem przy ognisku i jest mi dobrze.
Znowu w Turcji
Do hostelu, w którym spędziłem pierwsze dni w Turcji, jest 75 km. Mimo to droga zajmuje mi ponad trzy godziny. Ruch jest gęsty, a z szerokimi kuframi muszę bardzo ostrożnie przeciskać się między samochodami. Właściciel wita mnie i wypytuje, jak było w Iranie. Pijemy herbatę, a ja opowiadam mu o swoich przeżyciach. Wielu Turkom nie podoba się obecna sytuacja w kraju i skorumpowany rząd. Wyruszam do miasta kupić jakieś pamiątki i zjeść uliczne jedzenie. Wieczorem siadam na tarasie na dachu i planuję trasę przez Europę.
Bułgaria
Następnego dnia ruszam w stronę granicy bułgarskiej. Po południu przejeżdżam przez park narodowy Strandża. Jedna część nad rzeką tak mi się spodobała, że postanowiłem tu zostać. Piękna, nietknięta przyroda żyje tu własnym życiem. Czysta woda w rzece jest pełna ryb, żab i węży. Huśtam się w hamaku i cieszę się tym spokojem, gdy nagle słyszę trzaśnięcie drzwi samochodu. To strażnicy parku! Po kilku minutach prób komunikacji pozwalają mi tu zostać, mówiąc, że to nie problem, jeśli nic po sobie nie zostawię.
Burgas, Warna i dalej na Bukareszt
Pędzę na Warnę przez Burgas. Pokonuję kilometry wzdłuż wybrzeża. Gdy docieram do Warny, wiem już, że długo tu nie wytrzymam. To typowa turystyczna miejscowość. Jadę dalej wzdłuż wybrzeża, zanim skręcę w głąb lądu w kierunku Bukaresztu. Dołącza do mnie uporczywy deszcz, zmuszając mnie do spędzenia dzisiejszej nocy w ruinach jakiegoś gospodarstwa.
Rumuński hostel
Przejazd przez granicę to czysta przyjemność. Do Bukaresztu jest sto kilometrów. Po zakwaterowaniu w hostelu idę na zwiedzanie. Jest piękne niedzielne popołudnie i wszędzie tętni życie. W hostelu rozmawiam z miłą Chinką o podróżowaniu. Pyta mnie, skąd jestem, a jej reakcja na moją odpowiedź trochę mnie dziwi. Mówi, że jestem szczęściarzem, żyjąc w takim kraju jak Czechy... coś do przemyślenia.
Najbardziej malownicza droga
Skupiam się na ostatnim punkcie podróży, którym jest Transfogaraska. Droga zbudowana przez jednostki wojskowe w latach 70. Budowę sprowokowała inwazja radziecka na Czechosłowację w 1968 roku. Wielu uważa ją za jedną z najpiękniejszych dróg na świecie i muszę im przyznać rację. Do tunelu Balea niestety nie dotarłem, ponieważ droga jest wciąż pokryta śniegiem. Nie martwi mnie to, bo mam okazję przejechać się inną słynną drogą Rumunii... Transalpiną. Równie ciekawa trasa przez dziką przyrodę, pełna zakrętów i widoków, całkowicie mnie oczarowała. Kto nią jechał, ten wie, a kto nie, powinien to szybko nadrobić.
Ale wielki pies
Część Węgier, przez którą przejeżdżam, to nudna równina. Słowację i jej Niżne Tatry pokonuję przy ciepłej i słonecznej pogodzie. Postanawiam spędzić ostatnią noc podróży w parku narodowym. Gotuję kawę i podziwiam zachód słońca. Nagle z zarośli wypada zwierzę. Ale wielki pies, myślę sobie. Futrzak biegnie przez łąkę, a ja zamieram, gdy zdaję sobie sprawę, że to nie pies, ale niedźwiedź. Zwierzę zatrzymało się, spojrzało na mnie, ja na niego i w sekundę zniknęło w krzakach. Idę spać z dziwnym uczuciem. W nocy dodatkowo budzą mnie dziki.
Czeska ziemia
Wstaję w piękny poranek, pakuję się i za trzy godziny mijam granicę czesko-słowacką. Zostało już tylko jakieś 300 km. Jadę jedną z najpiękniejszych dróg w naszym kraju i patrząc wokół siebie, zaczynam zdawać sobie sprawę, że ta czeska ziemia to naprawdę raj na ziemi.
O poprzednich przygodach Michala Prskavca możecie przeczytać w artykułach: |
Źródła: archiwum autora, visualmototravel.com























